Porozmawiajmy o podatkach

Porozmawiajmy o podatkach

Przychodzi klient do tłumacza, przynosi (w dzisiejszej rzeczywistości raczej przysyła e-mailem, ale to już tak dobrze nie brzmi) dokumenty do tłumaczenia, tłumacz wycenia tłumaczenie, klient łapie się za głowę „pani, dlaczego tak drogo?”… Brzmi znajomo? No to może porozmawiajmy o podatkach. Bo one mają bezpośrednie przełożenie nie tylko na to, ile zarabiamy, ale przede wszystkim na to, ile tłumaczenia kosztują klienta. Policzmy sobie, ile realnie zostaje nam w kieszeni po odliczeniu wszystkich kosztów, narzutów, podatków, składek na ubezpieczenie i tym podobnych.

Na początku warto przyjąć jakieś ramy naszych obliczeń. Działalność tłumaczeniowa nie jest, co do zasady, działalnością generującą wysokie koszty. Koszty bezwzględne, czyli na potrzeby tego wpisu takie, jakie ponosi każdy tłumacz, to sprzęt komputerowy, licencje oprogramowania, ubezpieczenie od odpowiedzialności cywilnej, telefon, internet, kursy szkoleniowe, w przypadku tłumaczy przysięgłych także papier, tusz i inne koszty eksploatacyjne drukarki. Większość tłumaczy ma także samochody, a zatem leasing, koszt paliwa, ubezpieczenie samochodu, naprawy, przeglądy itd. Niektórzy, głównie tłumacze przysięgli, mają biura w centrum, co pociąga za sobą koszty najmu.

Jeśli uwzględnimy wszystkie te pozycje, możemy przyjąć, że koszty działalności tłumacza wahają się średnio od 10 do około 30% przychodów, gdzie 10% kosztów to przypadek tłumacza, który spłacił już leasing samochodu, nie wynajmuje biura na mieście i osiąga relatywnie wysokie przychody, a 30% dotyczy tłumacza spłacającego leasing samochodu i najem za biuro oraz… również osiągającego niezłą sprzedaż. Przy takich warunkach brzegowych szybko obliczymy, że z każdego zapłaconego przez klienta 1230,00 PLN w przypadku płatników VAT i 1000,00 PLN w przypadku tłumaczy niebędących płatnikami VAT zostaje nam w kieszeni w najlepszym razie około 600 złotych (1000 minus 10% kosztów minus składki na ubezpieczenie społeczne minus 19% podatku liniowego i 4,9% składki zdrowotnej). Tłumaczowi, którego koszty sięgają około 30%, zostanie już tylko około 450 złotych. To przy podatku liniowym. Jeśli natomiast tłumacz wybrał skalę podatkową, to po osiągnięciu kwoty wolnej od podatku od każdego tysiąca złotych przychodu zapłaci 21% (12% podatku dochodowego i 9% składki zdrowotnej), a po osiągnięciu dochodu powyżej 120 tysięcy złotych będzie już płacić 41% (32% podatku dochodowego i 9% składki zdrowotnej). A zatem tłumaczowi rozliczającemu się według skali podatkowej, który znalazł się drugim progu podatkowym, z 1000 złotych sprzedaży netto zostanie około 480 złotych, a jeśli jego koszty wynoszą 30%, to tylko blisko 360 złotych. Powyższe obliczenia są oczywiście przybliżone (przy skali podatkowej w rozliczeniu rocznym uwzględnimy kwotę wolną od podatku i dochody objęte niższą stopą podatkową), nie chodzi w nich o matematyczną dokładność, tylko o pewne wyobrażenie relacji ceny tłumaczenia do faktycznego czystego zysku tłumacza.

Przyjmuje się, że podatek liniowy jest bardziej opłacalny od skali podatkowej w przypadku osiągania dochodów powyżej 120 tysięcy złotych. Oznacza to, że ze skali powinni korzystać ci przedsiębiorcy, którzy albo mają niezbyt wysoką sprzedaż, albo wysoką sprzedaż, ale i relatywnie wysokie koszty.

Jak już wspominałam, wachlarz kosztów w działalności tłumaczeniowej jest dość ograniczony. W końcu jak często można zmieniać sprzęt komputerowy? Jeśli nie dzieje się nic nieprzewidzianego, raz na kilka lat. Stałe koszty (abonamenty, licencje oprogramowania, telefony, internet) są w gruncie rzeczy niewielkie. Jeśli co kilka lat zmieniamy samochód, to mamy praktycznie stały koszt, dochodzący łącznie (leasing, ubezpieczenie, przeglądy, paliwo) do kilku tysięcy złotych miesięcznie. Ale – w przypadku mieszanego korzystania z samochodu (do celów prywatnych i służbowych) możemy odliczyć tylko połowę VAT i 75% KUP.  Do tego dochodzą składki na ubezpieczenie społeczne, wynoszące w 2024 roku 1594,19 złotych oraz składka zdrowotna w wymiarze 4,9% dla osób rozliczających się podatkiem liniowym i 9% dla osób na skali podatkowej. Przy działalności tłumaczeniowej nieopłacalny jest natomiast zryczałtowany podatek dochodowy, który wynosi tu aż 17% przy jednocześnie dość wysokiej ryczałtowej składce zdrowotnej, w wysokości 419,46 złotych dla przychodu rocznego poniżej 60 tysięcy złotych, 699,11 złotych dla przychodu od 60 do 300 tysięcy złotych i aż 1258,39 złotych dla przychodu powyżej 300 tysięcy złotych – dane dla roku 2024). Nie znam tłumacza, który wybrałby ryczałt.

Dlaczego o tym wszystkim piszę? Ano dlatego, że niekiedy nasi klienci, a zwłaszcza klienci indywidualni, są zdumieni kosztami tłumaczenia, wyobrażają sobie, że cena, którą płacą tłumaczowi, to pieniądze będące jego czystym zyskiem. Świadomość, że w najlepszym razie połowa z tego zostanie u tłumacza, może znacząco zmienić ich perspektywę.

Warto także zwrócić uwagę, że większość tłumaczy pracujących na własny rachunek prowadzi jednoosobową działalność gospodarczą i z niepojętych dla mnie przyczyn zaliczana jest do grona przedsiębiorców. To absurd, bo nie prowadzę żadnego przedsiębiorstwa, jestem osobą wykonującą wolny zawód, jeśli zachoruję, to koszty stałe mi zostają, ale jednocześnie nie zarabiam. Podobnie, jeśli wyjadę na wakacje. I tu różnię się od każdego przedsiębiorcy zatrudniającego pracowników, bo jeśli on choruje lub wczasuje się, to jego przedsiębiorstwo nadal działa. Moje nie działa, ale w dalszym generuje koszty stałe. Podobno od tego roku mamy „dostać” jednomiesięczne wakacje od składek na ubezpieczenie społeczne. No wreszcie, chciałoby się rzec. Cały czas czeka natomiast na rozwiązanie sprawa skrajnie niesprawiedliwego ukrytego dodatkowego podatku dochodowego, dla niepoznaki tylko zwanego składką zdrowotną.

Czy zatem wspominać o tym klientom? Tylko jeśli wyrażają zdumienie wysokością ceny tłumaczenia i sugerują bajońskie zarobki tłumacza. Co w przypadku klientów biznesowych może prowadzić do niezręcznej sytuacji, w której będziemy musieli objaśnić im świat, w którym wszak funkcjonują. Klientów indywidualnych można natomiast delikatnie uświadomić, że to, co nam płacą, obejmuje także i „cesarskie”, bo, jak pisał Benjamin Franklin: „na tym świecie pewne są tylko śmierć i podatki”…

Wpisy blogowe o podobnej tematyce