Bo każdy tłumacz musi mieć kota

Bo każdy tłumacz musi mieć kota

Znacie takie powiedzenie? Nie? To wyjaśnię. Otóż kot w tym przypadku nie oznacza puszystej miauczącej kulki, tylko narzędzie CAT, czyli Computer Assisted Translation – narzędzie do tłumaczenia wspomaganego komputerowo, nie mylić ze sztuczną inteligencją wykorzystywaną do tłumaczenia. Narzędzie to nie tłumaczy samo, posługuje się bazą stworzoną z wcześniejszych tłumaczeń lub wprowadzoną przez tłumacza. Innymi słowy, by CAT działał, to trzeba go najpierw nakarmić. Z żywym kotem jest podobnie, karmić trzeba, ale działa tylko, jeśli sam zechce. Mam Tradosa (CAT), stosuję, ale nie jestem jego psychofanką.

Więc skoro już sobie wyjaśniliśmy tytułowe powiedzenie, to nie będę Was zanudzać opowieściami o CAT-ach, bo tłumacze mają i stosują, a dla klientów nie jest to szczególnie interesujące.

Opowiem zatem o Rumpelce, kocie właściwym występującym na moim profilowym obrazku, o którego pytacie w listach i telefonach. Rumpelka ma już dwanaście lat, jest kotką z niepełnosprawnością (ma źle wykształcone tylne łapki, skutkiem czego praktycznie z nich nie korzysta) i urodziła się na naszej posesji, z matki dzikiej kotki żyjącej u nas w ogrodzie i ojca dochodzącego. Był to czas, gdy dzikich kotów było w okolicy całkiem sporo i mój mąż, z pasji majsterkowicz, skonstruował dla nich drewniany domek. Domek nie spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem przez koty, które jakoś nie chciały w nim zamieszkać (może bały się kredytu i hipoteki), za to jako porodówka okazał się strzałem w dziesiątkę, bo tam właśnie przyszła na świat Rumpelka, a wraz z nią trójka pozostałego rodzeństwa. Zgodnie z zasadą, że kota trzeba karmić, wystawialiśmy w ogrodzie miski ze stałą aprowizacją (powiedzenie: „pracuję ciężko, by mój kot miał godne życie” jest bardzo prawdziwe, a jego dolegliwość rośnie wraz z liczbą domagających się godnego życia kotów na naszym utrzymaniu), do których matka kotów zaczęła także przyprowadzać młode. Ponieważ z jednym z kotków było wyraźnie coś nie w porządku, wysłałam męża, by jako lekarz, co prawda od ludzi, ale jednak lekarz, poszedł sprawdzić. Mąż obejrzał kotki i stwierdził, że choć faktycznie u jednego niepełnosprawność fizyczna występuje, to intelektualnie kotek jest całkowicie pełnosprawny. Nasza córka, Marianna, miała wtedy dwanaście lat i marzyła o kotku domowym. Przygarnęliśmy zatem tego właśnie kotka z niepełnosprawnością. Zabraliśmy go do weterynarza na przebadanie i zaszczepienie, sprawdzenie płci itd. Młoda lekarka jednoznacznie zdiagnozowała kotka jako chłopca, co poskutkowało nadaniem mu imienia Rumpelstilskin (oglądaliśmy wtedy pierwszy sezon Once Upon a Time, w którym jeden z głównych bohaterów utykał).

Kotek chował się dobrze, był uroczy i grzeczny, ale gdy skończył sześć miesięcy, nadszedł czas na kastrację. Zadzwoniłam do poleconego mi weterynarza z półki premium, żeby umówić się na zabieg, weterynarz zapytał, czy jądra zeszły, wytłumaczyłam, że żadnych jąder nie widziałam, ale kotek na niewykształcone tylne łapki, więc może dlatego… Umówiliśmy się na zabieg, weterynarz zbadał kotka, a że trzymał w ręku kubek z herbatą, to wzniósł go w geście toastu i rzekł: „Zdrowie dziewczyny!”. Zdumiona, zapytałam, jak to możliwe, że poprzedni lekarz weterynarii się pomylił. Doktor odparł, że to się często zdarza u młodych kotów lub młodych weterynarzy…

Rumpel został więc Rumpelką, dla przyjaciół Pupusią. Rumpelka jest kotką luksusową, rozpieszczaną, wybredną, zaborczą, nietolerującą innych kotów i niezwykle sprytną. Jako że z różnych względów nie powinna schodzić na dół, mój mąż całymi latami opracowywał różne systemy odgrodzenia schodów. Im dłużej pracował nad rozwiązaniem, tym szybciej Rumpelka je unieszkodliwiała. Jestem głęboko przekonana, że gdyby zamontował zamek cyfrowy, to najwyżej pod dwóch dniach musielibyśmy od niej kupić nową kombinację szyfru.

Na zdjęciach Rumpelka, jak podawała się jeszcze za Rumpla, i Rumpelka obecnie.

PS. W ogrodzie mamy jeszcze jedną kotkę, Taczankę.

Wpisy blogowe o podobnej tematyce